Dla Braci Kaneanów i Sióstr Kaneanek, dla Serduszek i Serduszków, dla Stokrotek i Stokrotów, dla Muleanów i Muleanek, dla Laetarian i Laetarianek, a także dla wszystkich ludzi rzeczywiście dobrej woli, którzy by chcieli też taką rzecz otrzymać: Sonata Księżycowa.
Dlaczego ten utwór? Bardzo mi się podobał, a także czułam się na siłach, żeby się go nauczyć w krótkim czasie. W domu rodzinnym mojego dzieciństwa i wczesnej młodości w jednym z pokoi stał zawsze duży fortepian. W dzieciństwie chodziłam więc na prywatne lekcje gry na fortepianie. Uczyłam się na utworach z repertuaru dla dzieci p. prof. J. Garści. W czasach oazy natomiast, nie mając kiedy na bardzo poważnie zaangażować się na nowo w naukę gry na fortepianie, trafiłam również na prywatne lekcje, ale tym razem dosłownie do p. prof. J. Garści. Powiedziałam Pani Profesor, że mam prawdopodobnie tylko tyle czasu, żeby nauczyć się jedynie 1-szej części Sonaty Księżycowej. Następnie zapytałam czy zgodzi się mnie nauczyć grać ten utwór. Zgodziła się i nauczyłam się. Trwało to mniej więcej dwa miesiące. Zagrałam sonatę na oazie właśnie (dla ludzi z oazy), ale nie pamiętam dokładnie w jakich dokładnie okolicznościach (to było jakieś spotkanie nieformalne, towarzyskie), ani gdzie dokładnie to było (w Krakowie, w mojej parafii). Tam, gdzie był fortepian, albo pianino. Raz tylko… To był rok albo 1985, albo 1986. Chyba wtedy, gdy już skończyło się wystawianie jasełek. W jasełkach tych, bardzo ambitnych, miałam dwie role (Matki Bożej i Herodiady). Recytowałam w sumie albo dwa wiersze, albo wiersz i psalm (teraz nie pamiętam). Po kilku pierwszych przedstawieniach bardzo poważnie rozchorowałam się na anginę i nie mogłam uczestniczyć w następnych. Ktoś mnie wtedy zastąpił, a jak wyzdrowiałam po jakiś dwóch tygodniach (chorowałam od dzieciństwa na bardzo ciężkie anginy ropne, a także raz na szkarlatynę) już nie było do czego wracać; zostałam wtedy bezpowrotnie zastąpiona także z moją grą na gitarze podczas oazowych Mszy św., gdyż byłam gitarowym samoukiem, a przyszedł ktoś ze szkoły muzycznej. Pojawiły się zarzuty, że rzekoma prawda była taka: po prostu nie chciało mi się uczestniczyć w tych jasełkach i wszystko wszystkim z mojej winy zawaliłam, a także że jednak źle grałam na gitarze i nie wiedzieli co z tym zrobić. Sonatą Księżycową zagraną tamtym ludziom chciałam się obronić przed zupełnie nieoczekiwaną lawiną oszczerstw, które wtedy na mnie spadły. Wiele lat nie wiedziałam, że to mi się nie udało (oberwałam w późniejszym czasie nawet za Sonatę Księżycową, gdyż podejrzany wydał się czas nauki gry na fortepianie „tak trudnego utworu”). Oczywiście nie miałam po tamtych wydarzeniach żadnej możliwości, żeby w ogóle pomyśleć, że być może miałam powołanie. Przegadałam moje kłopoty na oazie i sprawę moich dalszych życiowych planów z ks. Mieczysławem Malińskim, który w zaistniałych okolicznościach poparł mój pomysł pożegnania się z oazą i pójścia dosłownie do świata. Studia na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, a wcześniej czas intensywnych przygotowań do egzaminu wstępnego na Akademię były więc dla mnie nie tylko nową życiową przygodą, ale też lekarstwem na rany zadane na oazie właśnie.
Po utworach na fortepian autorstwa P. Prof. Janiny Garści granych we wczesnym dzieciństwie nie sposób nie lubić Japonii. To po prostu jakoś w człowieku zostaje, rozumie więcej tej dalekiej przepięknej i bardzo mądrej kultury.
Głos powołaniowy odezwał się we mnie zupełnie dla mnie niezrozumiale i błędnie, gdyż był ledwie żyw pod lawiną oszczerstw. Porwała mnie wtedy Koronka do Bożego Miłosierdzia, którą usłyszałam pierwszy raz w czasie moich praktyk zawodowych w Sanktuarium Matki Bożej Krzeszowskiej, w Krzeszowie oczywiście. Zachwyciła mnie ta modlitwa natychmiast swoją treścią, pamiętam do dziś ten moment, gdyż przerwałam pracę, odłożyłam pędzle i poszłam słuchać modlących się pielgrzymów, i już nie mogłam o niej zapomnieć. Jednak siostra, która rozeznawała moje być może powołanie do Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w 2005 roku stwierdziła, że bez wątpienia nie miałam „przylegania”. Nie miałam pojęcia co to znaczy, ale OK, nie ma tego czegoś, to znaczy że nie ma. Nastąpił definitywny kres mojego błędu co do duchowości, z którego gramoliłam się przez następne lata, wraz z moimi ślubami wieczystymi złożonymi w stanie kobiet konsekrowanych prywatnie na Jasnej Górze w 2022. Ależ oznacza to, że żyłam w tym błędzie ok 30 lat (mieszczę się w duchowości Bożej Miłości, a nie Bożego Miłosierdzia). Z powodu tej ogromnej ilości lat nie pójdzie to wszystko szybko i bezproblemowo, chociaż groby na cmentarzu na pewno można przekopać już po 20-tu latach.