Czy bliźniego można czcić za jego życia?

Z Dekalogu wynika, że tylko Ojca i Matkę swoją oraz, że to się bardzo opłaca. Poza tym z żywymi tworzymy relacje podmiotowe i pełne wzajemnego szacunku, co czasem przypomina wyrazy czci, jeśli chodzi o osoby, co do których istnieje prawdopodobieństwo, że większy czacunek należy się, np. z powodu sprawowanego urzędu, utytułowania, albo starszego wieku, a nawet z powodu płci. Jednak: prawdziwe czczenie należy się takiej osobie, dla której spontaniczne zaistniała opinia świętości nawet jeszcze za jej życia, a następnie – po jej śmierci, jeśli już minął obowiązkowy minimalny okres czasu – rozpoczął się jej proces beatyfikacyjny. Wtedy takiego człowieka nie tylko można komplementować zwracając się jednak tylko do Pana Boga, ale też można klęknąć przy jego doczesnych szczątkach i chwalić Pana, że go stworzył. Dopiero w następnej kolejności wypada prosić Trójjedynego o jakąś przyczynę tego zmarłego w opinii świętości. Z tego wynika, że czas oczekiwania na beatyfikację jest czasem przeznaczonym w największym stopniu dla Pana, gdyż na zmarłego z taką opinią przyjdzie pora dopiero po oficjalnym ogłoszeniu (po wnikliwych badaniach), że na pewno jest błogosławionym, czyli że na pewno jest w niebie. Nigdy więc nie zwracamy się wprost do Sług i Służebnic Bożych, ale tylko bezpośrednio do Boga prosząc o ich przyczynę, natomiast bezpośrednio mamy prawo zwracać się do Błogosławionych, tym bardziej do Świętych.

Ciekawą odmianą szacunku jest afirmacja. Polega ona na mówieniu pozytywnej prawdy o drugim człowieku, do tego człowieka, jak również do innych. To jest podobna rzecz do prawienia komplementów, ale tak naprawdę chodzi o coś innego. Afirmacja jest pomocą wzajemną, która wynika ze społecznej natury człowieka. Człowiek nie może być sam, gdyż przeżyje naprawdę krótko, a w końcu umrze z samotności, ponieważ ma naturę relacyjną. Przez kolejne lata życia potrzebujemy więc usłyszeć cokolwiek dobrego o sobie, na dodatek musi to być prawda i to podana w sposób, który pozwala ją przyjąć. Inaczej jesteśmy spychani, a następnie czasem rzeczywiście zostajemy zepchnięci w duchową przepaść i… spadamy. Naprawdę zwykła ustna modlitwa poparta wiarą w Boga ratuje w tego typu obiektywnie makabrycznych okolicznościach. Pamiętam fragment wiersza C. K. Norwida, który recytowałam na oazowych Jasełkach w parafii mojej wczesnej młodości:

„A Zawiść w czwały

Leci i czepia mu znamiona k r z y ż a ,

Wołając: ’ M a ł y ! ’ ”

Mowa o ludzkiej wielkości, za którą podąża złorzecząca ochyda zawiści widząc ludzkie cierpienie dla obiektywnie dobrej sprawy. Ale chodzi w tym wierszu także o to, że znak zbawienia ratuje od tego spadania; człowieka osamotnionego przez ludzką zawiść ratuje sam Bóg. Wielkość krzyża nie ma w tym wypadku znaczenia. Proszę zwrócić uwagę, że zawiść nie spada, ale… „leci” za spadającym, na dodatek nie milczy, ale mówi, nawet woła. Nie jest to głos powołania, nie jest to znak duchowego towarzyszenia.

„Wiesz kto jest w i e l k i m ? — posłuchaj mię chwilę,

Nauczę ciebie

Poznawać wielkość nie tylko w mogile,

W dziejach lub w niebie”…

C. K. Norwid, Poezje, Kraków 1996, s. 139.

Przejawy afirmacji ukryte w naszej kulturze

Byłby to może dość dobry przykład wyrażania szacunku z jednoczesną obroną wolności osobistej: dotyczy w pierwszej koleności muzyków, aktorów, śpiewaków. Oklaski, więc bis, dalej długie oklaski, w takim razie może jeszcze jeden bis, niektórzy klaskają nawet po drugim bisie, inni do tego wstają i klaskają na stojąco. Ale nie wszyscy wiedzą o tej oczywistości: wstaje się, jeśli się osobiście uważa, że to jest słuszny gest. Jeśli nie, siedzi się. Klaszcze się dalej, jeśli osobiście uważa się, że to jest na pewno właściwe. Jeśli nie, przestaje się klaskać. Takie zróżnicowanie jest mile widziane przez adresatów tego typu uprzejmości, ponieważ świadczy o tym, że przez koncert, albo sztukę, czy inne widowisko widownia się nie zakłamała, a ludzie pozostali sobą i w większości mówią prawdę.

Drugi przykład z natury okropny, ale może się przyda: kondolencje na pogrzebie. W naszej kulturze wygląda to tak: jeśli doszło do tragicznej śmierci, rzadziej składa się kondolencje po pogrzebie podchodząc i wypowiadając choćby tylko: „Współczuję”. Przy normalnych pogrzebach podchodzi się do osób w najgłębszej żałobie i przynajmniej mówi się to jedno słowo. Nie podchodzi się wcale, jeśli na klepsydrze pojawiła się taka prośba od najbliższych. Właśnie zgoda na taką wolę osób pogrążonych w żałobie również jest formą afirmacji. W żadnym wypadku nie jest wymogiem jakiegoś posłuszeństwa, które w związku z tym obowiązkowo trzeba złamać.

Życie w duchowej rodzinie Synów i Córek NIJ pomocą w profilaktyce załamań nerwowych

Powołanie czasem nie jest oczywiste, ale wtedy można jeszcze badać znaki, o które się nie prosiło, tymczasem one się pojawiły. Jednym z takich znaków jest nadwerężona psychiczna wytrzymałość osoby duchownej niezbędna do pracy w parafii, gdyż pozwala prowadzić dość często Msze św. pogrzebowe, a potem pogrzeby. Życie w zakonie, albo w zgromadzeniach zakonnych zwykle zmniejsza ilość pogrzebów, którymi osoba duchowna musi się zająć. To jest wymierna różnica, którą także warto wziąć pod uwagę rozeznając powołanie. Późniejszy wiek przyjęcia na próbę do rodziny duchowej Synów i Córek NIJ umożliwia odejście z posługi na parafii osobom duchownym, które zbyt szybko się na ten temat wypaliły i nie widzą wielkich szans na powrót do pełni duchowych sił.

Dodaj komentarz